Dzisiaj wreszcie udałem się na orientation meeting dla studentów LLP Erasmus. Wytężając moje amiejętności ungielskiego dowiedziałem się wielu użytecznych rzeczy, np. żeby podczas pobytu pogłębiać znajomości z Włochami, oraz że są nieśmiali, ale za to bardzo zabawni i dzięki temu pod koniec stwierdzimy, że kochamy ten kraj.
Odkryłem też centrum wymiany ofert mieszkaniowych, stołówkę, oraz elektroniczne kioski zastępujące dziekanat. Niestety, wciąż nie mam planu zajęć, ale żadne nie są obowiązkowe, więc troche obsuwy w układaniu planu nie będzie miało przykrych następstw.
Piłem też kawę w kawiarni na politecnico. Za 70c dostaje się łyczek espresso, bądź też macchiato - znaczy espresso z mlekiem. Jest najlepsza na świecie.
Skusiłem się na obiad w mesa, czy mensa, czyli stołówce z prawdziwego zdarzenia. W Turynie jest 5 takich. Nadzorowane są przez dietetyków, dlatego można zjeść zróżnicowany posiłek i zawsze dostać rybę lub dania wegetariańskie. Przy takiej ilości studentów wyznających Allaha bądź Krisznę jest to istotna rzecz. Dyskordianie również powinni sobie dać radę z cotygodniowym hot-dogiem. Dostępne są dwie wariacje ilościowe - mały obiad/kolacja składający/a się z michy warzyw z ciasteczkiem i owocem, bądź kompletny posiłek - ciasteczko, owoc, primo, secundo, i uzupełnienie. Kosztują odpowiednio ok. 1,4€ i 2€. Zdecydowałem się na dzwonko ryby w warzywach, risotto na mulu i groszek w sosie paprykowym. Yum yum.
Znalazłem wreszcie Polaków. Co za ulga, kiedy można sobie powiedzieć to i owo. Dotąd byłem otoczony przez studentów Erasmusa, którzy mieli znajomych z własnych krajów, co dawało im m. in. poczucie bezpieczeństwa, radość ze wspólnych wyjść, swojskość, pomoc w komunikacji. Ja byłem sam jak palec - zdany na łaskę sprzyjającej propagacji na łączach szerokopasmowych do Matecznika.
W tęsknocie za swojskością ściągnąłem sobie piosenkę "Tylko we Lwowie".
A tak wygląda księżyc w Polsce - zrobiłem zdjęcie poprzez zabawkową lunetę:
6 komentarzy:
Ciao Giovanni!
"Są nieśmiali" przeczytałem i już niemalże chciałem to wyśmiać, alem się zawahał. Przypomniałem sobie bowiem jedną z moich włoskich obserwacji. Jeździłem niegdyś na kemping, przez pięć lat co roku na ten sam. I tam była zawsze ta sama ekipa moich znajomych włoskich rówieśników. Rzeczywiście, na największe wygłupy stać ich było wtedy, gdy mieli 12-14 lat. Potem byli coraz, hm, jak to określić, spokojniejsi? A może właśnie nieśmiali? I choć później zdarzyło mi się z nimi m.in. przesiedzieć całą noc na plaży przy ognisku po to, żeby o 3 rano pojechać na rowerach po świeżutkie brioche con marmellata do pobliskiej piekarni, to jakoś coraz mniej to do nich pasowało. Z roku na rok coraz bardziej snuli się po kempingu, coraz mniej się wygłupiali na boisku, byli coraz mniej... włoscy?
Inna sprawa, że nigdy o nieśmiałość nie posądziłbym mojego zaprzyjaźnionego nonno italiano, z siedemdziesiątką na karku ;)
A te obiady w mensie to tylko dla studentów pewnie, czy nie?
Z Wrocławia pozdrawiam!
--
GregorioW
Przytaczam tylko zdanie profesora, który nas przywitał. Chodziło mu głównie o to, żeby nie bać się robić pierwsze kroki.
Tak poza tym, to setki Włochów, których pytałem na ulicy o różne sprawy bytowe wyglądali w większości na ekstrawertyków.
Tak, obiady są przewidziane dla studentów politechniki (uniwersytetu chyba też - muszę sprawdzić). Legitymuje się kartą z numerem "indeksu". Jeżeli takowe nie dotyczą zainteresowanego, to cena wynosi ok. 7€, co nie jest atrakcyjną ceną, bo pizza z dodatkami to koszt 5-7€.
Ojej, jak fajnie z tymi obiadami! U mnie w stołówce (a może: w Holandii) nie istnieje pojęcie: lunch na ciepło. A kanapka kosztuje 2,70€ :(
W ogóle to ja jestem od Julki.
Przypadkiem trafiłam na blog i z przyjemnością czytuję.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszym układaniu sobie życia na obczyźnie!
Witaj Haniele, Polko w nieszczęściu :)
Z amu rzeczywiście mamy nieźle, zwłaszcza że signiora Anna, właścicielka pensione, rozpuszcza czasem swoich lokatorów domową kolacyjką ;)
A gdzie Twój holenderski blog? Pochwaliłabyś się życiem rozchwytywanej pani naukowiec :D Ściski i całusy!
Janku!
Patrząc ile spłodziłeś za tych kilka dni, to widzę, że wyjątkowo się tam musisz nudzić :) Ale...Twoje historie są szalenie ciekawe :) Pani Beatka poprosiła o link do bloga. Mogę jej go dać?
I co to za ankieta z tym najpiękniejszym miastem? Wiadomo, że Kraków :)
Pozdrawiam z zajezimnej Polski.
Grzesiu,
Dzięki serdeczne, staram się jak mogę.
Możesz dać linka Beatce, nie mam nic przeciwko.
Ja zagłosowałem za Turynem, ale tylko z jednej przeglądarki. Tu jest naprawdę nieziemsko. Zresztą, o tym w następnym odcinku.
Prześlij komentarz