wtorek, 9 grudnia 2008

Włoskie drogi albo rowerem po Turynie

Drogi w Turynie są dwojakiego rodzaju: corso i via. Pierwsze to szerokie, trójdzielne drogi o jakich nie śniło się polskim drogowcom. Stanowią one szkielet miasta, bo to nimi odbywa się większość ruchu. Większe od nich są tylko autostrady.

Corso składa się z trzech części. Środkowa służy do szybkiej jazdy - przeważnie rowerzyści mają na nią zakaz wjazdu. Również światła w całym mieście są tak zsynchronizowane, aby umożliwić płynny ruch przez środkową sekcję. Zielona fala dość dobrze się spisuje nawet w chwilach dużego natężenia ruchu. Czasami również ze środkowej sekcji nie można bezpośrednio skręcać w boczne ulice; trzeba wcześniej zjechać na boczną sekcję. Tak wygląda przekrój przez największe corso, np. Stati Uniti albo Unione Sovietica.

Pominąłem na tym szkicu tory tramwajowe, które przeważnie przylegają do corso. Nie potrafiłem wybrać reprezentatywnego układu (Bogut wybrałby najciekwszy). Większość corso nie jest tak szeroka - w środkowej sekcji jest tylko po jednym pasie ruchu w każdą stronę. Niemniej jednak w bocznych sekcjach prawie zawsze można zaparkować po obu stronach pasa.

Mniejsze uliczki zwą się via. Sporadycznie są dwukierunkowe. Przeważnie wyglądają tak jak boczna sekcja corso - parking po obu stronach, jeden lub dwa pasy w tym samym kierunku.

Mnogość uliczek jednokierunkowych należałoby umiejętnie zasygnalizować. Muszę przyznać, że sposób sygnalizacji wprawił mnie w zakłopotanie. Nie widziałem we Włoszech znajomych znaków drogowych C-2 i C-4, znanych mi od czasów wyrabiania karty rowerowej. Tu zlały się w jedno z odpowiednio C-1 i C-3.

Jak się później okazało, to najmniejsza z niedogodności. Jeżdżąc po Turynie (czy możemy to uogólnić?) trzeba mieć oczy dookoła głowy. Gdy włącza się zielone, trzeba przepuścić samochody, które przejechały na jasnoróżowym (tu jest taka kombinacja ;). Pieszych należy omijać z daleka. Grupą uczestników ruchu najbardziej szaloną, fantazyjną, nierozważną i romantyczną są rowerzyści. Nigdy, ale to nigdy nie widziałem, żeby rowerzysta zatrzymał się na czerwonym świetle. Zawsze przejedzie linię stopu, popatrzy czy nic nie jedzie i dalejże przez skrzyżowanie. Niezależnie od stanu technicznego roweru, własnej sprawności fizycznej etc. Rowerzyści lubią również jechać pod prąd ścieżkami dla nich przeznaczonymi, ale to chyba międzynarodowa przypadłość - patrz ul. Kopernika w Krakowie. Najpiękniejsi są zaś Ci z parasolką trzymaną w dłoni. Przecież i tak nie sygnalizują zamiaru skrętu. Mam wrażenie, że moja względnie poprawna jazda jest widoczna z daleka i świadczy o pochodzeniu bardziej wyraźnie niż paszport.

Parkingi, jak już odczytaliśmy ze szkiców, są w Turynie wszędzie tam, gdzie są drogi. Kierowców to rozpuszcza jak dziadowski bicz. Często przy rzędzie zaparkowanych samochodów ustawia się drugi sznur aut - tylko na minutkę. Światła awaryjne usprawiedliwiają wszystko i wszędzie. Gdy zaś mamy ochotę na dłuższy postój, a w zasięgu 20m nie widać miejsca do parkowania, to stawiamy auto pomiędzy pasami ruchu, na podwójnej ciągłej. Miejsca do parkowania oznaczone są pomarańczowymi albo niebieskimi liniami. Nie rozgryzłem jeszcze czym się różnią. Najpiękniejsze są momenty, gdy odkrywam samochody zaparkowane w miejscach, do których fantazję trzeba mieć naprawdę ułańską. A oto parę przykładów widzianych prawie codziennie.

Oto fragment skrzyżowania dwóch ważnych corso. Jedziemy boczną sekcją, przed nami skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną. Nasza sekcja się zwęża, żeby zrobić miejsce na wejście do metra. Jednocześnie kończą się miejsca parkingowe. Po prawej jest piekarnia, do której chcemy wyładować chleb.

Gdzie parkujemy?

Oczywiście najbliżej.

Corso wchodzi w specyficzne rondo. Składa się z dwóch koncentrycznych pasów ruchu okrężnego. Środkowa sekcja nas nie interesuje w tym momencie, bo przejeżdża spokojnie przez środek. Zewnętrzną sekcję oplatają tory tramwajowe. Kierowcy z zewnętrznych sekcji wykazują się sporą inwencją w parkowaniu. Gdzie Ty byś postawił swą macchinę?

Poprawne odpowiedzi są trzy:

  1. Tuż przed ciasnym skrętem w prawo, zasłaniając światła.
  2. Tuż za ciasnym skrętem, sprawiając niespodziankę i zmuszając innych do szybkiego wciśnięcia się pomiędzy zaparkowany wóz, a potencjalny tramwaj.
  3. Na kolejnych światłach, uniemożliwiając skręt w prawo na zielonej strzałce.

Trzeba zaznaczyć, iż mimo tych gorzkich słów krytyki, jazda rowerem po włoskim mieście może być całkiem przyjemna. W Polsce ulice są wąskie, więc niektórzy kierowcy potrafią być agresywni, a najłatwiej przelać nienawiść na rowerzystę, bo ma 50cm szerokości. Tutaj wszyscy przywykli do nonszalancji współuczestników ruchu drogowego, a grzeszki popełniane przez rowerzystów wydają się być śmiesznie małe w porównaniu z samochodowymi.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

a myślałam, że tylko pieszym przysługuje całkowita dowolność i fantazja w poruszaniu się na drodze ;). Chyba chodzi o to, że pieszy ma nogi i refleks, żeby uciec (przynajmniej w założeniu), a samochodów nie produkują jeszcze takiej generacji. Życzę uwagi i mało zwariowanych pieszych ;)

__
Maddie

Unknown pisze...

Dla pieszych czerwone światło to też jedynie wskazówka. Raczej rzadko wchodzą mi pod koła. Czasami mam wrażenie, że świateł tu mogłoby nie być, bez żadnych znaczących zmian.

Anonimowy pisze...

światłą niejako zwalniają z odpowiedzialności (oczywiście nie za potrącenie pieszego, który dostaje krótkotrwałego daltonizmu), ale są jakimś ułatwieniem, czymś, co pośrednio myśli za nas. I zasada taka jak z komputerem: jest tak głupi jak jego użytkownik ;))

__
Maddie

GregorioW pisze...

Ahoj Janie!

Bezsprzeczniem pod ogromnym wrażeniem Twej udanej próby spisania obserwacji chaosu, jakim jest turyński ruch uliczny. I jeszcze te ilustracje! Ach.

Choć teraz tak myślę, że to może nie jest chaos? Może ten brak reguł, skoro tylko staje się regułą, pozwola uniknąć chaosu? O czym piszesz zresztą.

Jedno jest pewne - zrobiłbym wszystko, żeby nie musieć poruszać się po dużym włoskim mieście własnym samochodem ;)

Pozdrawiam!

--
GregorioW