Przygotowania do świąt mieliśmy dosyć burzliwe (o czym w kolejnych postach), lecz nareszcie mamy czas na uzupełnienie bloga. Miast oddawać się słodkiemu lenistwu wracami myślami do Alby. To urocze miasteczko na południowy wschód od Turynu. Ponieważ nie ma bezpośredniego połączenia kolejowego, podróż trwa ok. 1,5 h, ale jest dość wygodna (część druga szybkim szynobusem). Poza tym mieliśmy bardzo miłe towarzystwo w osobie naszego irlandzkiego kolegi. Albę otaczają malownicze wzgórza o nazwie Langhe, które widzieliśmy w całości pokryte śniegiem. W sezonie uprawiane są na nich winorośle, jakoże miasteczko jest stolicą wina i trufli. W październiku odbywał się nawet truflowy festiwal o międzynarodowej sławie, ale się na niego spóźniliśmy. Miasteczko ma 1 główną ulicę, corso Cavour, która mu w zupełności wystarcza. Zaszokowała nas obecność butików Chanel, Dolce&Gabbana etc., ponieważ takiego wyboru nie ma w Turynie, który ma ponad 1 mln mieszkańców, a nie 30 tys.. W centrum zachowały się średniowieczne budynki i zaobserwowaliśmy bardzo ciekawy patent fortyfikacyjny - rodziny możnych mieszkały w wysokich wieżach :) Jest ich w sumie 13, wszystkie w prywatnych rękach, więc nie można ich zwiedzać. Jeśli należą do któregoś ze sklepów to parter przeważnie wyremontowany jest w stylu epoki (zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz). Informacja turystyczna z bardzo kompetentną obsługą mieści się na placu katedralnym. Dowiedzieliśmy się w niej m.in. o istnieniu muzeum czekolady w fabryce Ferrero (byliśmy, zwiedziliśmy, zjedliśmy, ale tylko po czekoladce). Poza tym pouprawialiśmy window shopping, czego dowód poniżej.
Zawrotne ceny trufli przebił zagadkowy sklep, w którym słoje z grzybami stały pośród mnogości książek - nie mogliśmy się zdecydować, czy to księgarnia, czy spożywczy. Turyn jest oczywiście stolicą fijata, ale i tutaj dostrzegliśmy gadżety. Oprócz kury można dostać m.in. rodzinę z lat 50 na pikniku z nowym Fiatem albo Bardot szalejącą na Vespie. Firmowe czekoladki nie wyglądały już tak kusząco.
Jedzenie zawsze estetyczne. Kusi nawet najpospolitszy warzywniak.
W Albie mnóstwo jest sklepów z zabawkami. Celowo nie piszę "dla dzieci", bo niektóre są konstrukcyjnie zbyt wyrafinowane jak na gusta pozainżynierskie :P W repertuarze - ruchomy cyrk, bolidy, lodowisko, wyścigi konne, sala taneczna, karuzela i loty balonowe. Cacuszka.
Sklep z pralinami zupełnie mnie rozczulił, zwłaszcza te obrzydliwie urocze prosiaczki (Janisław uważa, że tylko obrzydliwe). Ambicją naszego życia będzie spróbowanie wszystkich rodzajów czekoladek :)
A tutaj my :) (Jul się chwali nowym płaszczem ;)
4 komentarze:
Droga Julio!
I w tym płaszczyku też będziesz się na politechnice pojawiać? ;) Choć ten kolor i tak - myślę - mniej "groźny" niż tamten czerwony. Inna sprawa, że mogłaś się jakoś tak wyraźniej pochwalić ;)
Abbracci!
--
GregorioW
Ja się tak chwalę bardziej dla zasady, niż na pokaz ;) Chociaż może na zdjęciach z Florencji widać lepiej (tyle że z wieczora :P).
Prosiaczki na torcie kojarzą mi się z pannami młodymi w sukniach typu beza:) A Twój płaszczyk też z chęcią obejrzałabym dokładniej - jak się chwalić, to na całego!
@Koza
No to w nowym florenckim poście się pochwaliłam ;)
Widzę, żeś jak Janisław - bronisz prosiaków tylko na talerzu :P
Ciao!
Prześlij komentarz