Zauważyłam, że większość świątecznych ozdób na wystawach, na skwerach czy nad ulicami niekoniecznie dotyczy Bożego Narodzenia, za to świetnie się sprawdza w uprzyjemnianiu wieczornych spacerów. Natknęliśmy się ostatnio na wystawę szopek krakowskich i na glinianą stajenkę w jednej z galerii. Odnoszę jednak wrażenie, że zwyciężył duch amerykańskiego zakupoholizmu. Świąteczne mercatini działają od połowy listopada do połowy stycznia, a połączone są z wesołym miasteczkiem i pokazami sztucznych ogni. Wszędzie nadmiar - po co komu bombki z Elvisem czy bokserki z reniferami? No i czy te kule nie wyglądają jak WOW? :P
sobota, 29 listopada 2008
Turyzm - Mediolan spacerowo
Kolejne zdjęcia z naszej wyprawy. Na pierwszych dwóch monumentalne wejście do Gallerii Vittorio Emanuele II, która łączy Piazza del Duomo z Piazza Scala. Pod okolicznymi arkadami mieszczą się kawiarnie i sklepy ze słodyczami. To jednak nic w porównaniu ze sklepami turyńskimi - w końcu Szwajcarzy ukradli recepturę czekolady z Piemontu ;) Szykuje się nam targ przedświąteczny w Parco Valentino. Podejrzewam, że właśnie słodkości zdominują okazjonalny wpis :)
Malutka Piazza Scala swoją nazwę otrzymała za stojącym tu niegdyś kościołem Santa Maria della Scala (Matka Boska Drabinowa?). Został zburzony i na zlecenie księżnej Marii Teresy w 1778 roku wzniesiono neoklasycystyczny gmach najsłynniejszego teatru świata (obecnie wydaje się bardzo niepozorny). To pierwszy na świecie teatr popularny, tj. wpuszczający na przedstawienia osoby ze wszystkich klas społecznych pod warunkiem, że mogły sobie pozwolić na kupno biletu. La Scala była obowiązkowym przystankiem w tournee światowej klasy śpiewaków. Kolejnym był oczywiście Wiedeń. Skorzystał bardzo na tym fakcie Joyce, który sam miał ambicje tenora. Podczas swojego pobytu w Trieście poznał śmietankę artystyczną Europy, ponieważ zatrzymywała się w tym mieście podczas przeprawy z Mediolanu do Austrii. Budynek teatru został prawie całkowicie zburzony w czasie 2WŚ, jednak odbudowano go z wielką dbałością o wierność historyczną. Niestety, nie udało nam się wejść do jego przepysznego wnętrza, ale planujemy w tym celu kolejną wizytę w Milano. Zostało odrestaurowane w 2004 roku, więc to atrakcyjna teatralna świeżynka.
W centrum Piazza Scala stoi pomnik Leonarda (i pomocników? :P) Okoliczne ławeczki kilkakrotnie skusiły nasze zmęczone kończyny i okazały się być idealnym miejscem do jedzenia kanapek. Mediolan stale mnie zachwyca tym, że poza wielkim placem katedralnym jest tu wszędzie bardzo cicho i intymnie. Turystycznych tłumów nie widać, za to gołębie doskonale wyczuły okazję. Przez chwilę głowy Leonarda i chłopaków uwolniły się spod ciężaru tych miejskich brudasów. Ale byliśmy twardzi i karmiliśmy tylko wróble.
Uroczy widok godny Boguta :) Małe uliczki, małe placyki, a korków nie widać i nie słychać. W tle bardzo antyczna (z czasów rzymskich) Porta Nuova (te nazwy wszędzie się powtarzają..) To jeden z wielu przykładów zżycia się Włochów ze swoim dziedzictwem narodowym - nigdzie nie widzieliśmy tabliczek w rodzaju "zabytek pod specjalną ochroną, nie dotykać" ;)
Pomnik Francesco Hayeza, który wbrew pozorom był Włochem i tworzył w XIX-wiecznym Mediolanie. To jedyne nasze zdjęcie związane z Pinakoteką di Brera, ponieważ grzecznie zostawiliśmy aparat w szatni. Wszystkie ważniejsze muzea leżą praktycznie obok siebie. Wystarczyło z Piazza Scala iść Via Verdi, aby trafić na Via Brera, która w XIX wieku była tutejszym Montmartrem, a i dziś nie brakuje na niej galerii sztuki i uroczych kafejek. Pinacoteca znajduje się w tym samym budynku co Akademia Sztuk Pięknych, bowiem kolekcja powstała, aby studenci mogli rozwijać swe talenty na dobrych wzorcach. Zwiedzaliśmy ponad 3 godziny, ale tylko jeden obraz wyglądał na taki z epoki - reszta świeżutko po pracach konserwatorskich :P W jednej z sal zamontowano nawet szklaną pracownię z pompami i rurami (sponsorował Pirelli), w której można podziwiać konserwatorskie przyrządy (szpachelki, brudne waciki) i etapy prac nad "Zaślubinami Marii Panny" Raffaella Santi. Pinacoteca szczyci się posiadaniem "Pocałunku" Hayeza oraz "Chrystusa zmarłego" Andrea Mantegny (w oryginale kolory są chłodniejsze, wygląda wspaniale). Byli tam i Tinoretto i Piero della Francesca i cała galeria XX-wiecznego malarstwa włoskiego. Poza tym widzieliśmy tam pierwszego Canovę (pomnik Napoleona) - drugi był w Genui (płacząca dziewczyna z woskowymi włosami).
Jak już wspominała, Mediolan jest miastem zacisznym. Świadczy o tym ilość parków i ogrodów pochowanych na dziedzincach kamienic. Niestety, większość z nich jest zamknięta dla zwiedzających. Udało mi się uchwycić czubek fontanny z pyzatym amorkiem. Zostaje patrzenie na zielone dachy.
poniedziałek, 24 listopada 2008
Turyzm - Mediolan, Piazza del Duomo
Plac przed katedrą jest turystycznym centrum Mediolanu (tak mówi nasz przewodnik i rzeczywiście gwar okropny). Przepełniony jest turystami; czarnoskórymi naciągaczami, którzy wpychają bransoletki z kordonka niby sławiące zwycięstwo Obamy; dzieciakami roznoszącymi ulotki. Była nawet szalona pani, która wieszczyła koniec świata w ogniu piekielnym. Przed wejściem do katedry obowiązkowe sprawdzanie torebek. Środek zbyt mroczny i majestatyczny jak na możliwości naszego aparatu. Witraże się pięknie tęczowiły w słońcu, a przy bocznych kaplicach widać było stoły zapełnione świecami. To trzecia co do wielkości świątynia katolicka na świecie, budowana od 1386 (Visconti, projekt Pellegriniego) do 1813 roku. Podobno prace konserwatorskie trwają tu nieustannie, bo gdy jedna strona zostaje odrestaurowana, druga natychmiast wymaga podrasowania ;) Całość z białego marmuru, natłok rzeźbionych postaci i szkaradziejstw wszelkiej maści. Udało nam się wejść na taras, a właściwie na dach katedry (dość spadzisty). Katedrę zwiedziliśmy od stóp do głów, w dzień i w nocy. Poniżej co ciekawsze ujęcia.
W podziemiach katedry natrafiliśmy na kolejny przykład kultu szczątków. Na wpół rozłożony duchowny w srebrnej masce, rękawiczkach i gustownym ubranku nie wydał się nam zbyt fotogeniczny, więc skupiliśmy się na ciekawym oświetleniu kapliczki z relikwiami innego pana zamkniętymi w skrzyni.
Sjesta obowiązuje też przy wejściach na taras widokowy (zamknięty 13-15?). W międzyczasie obeszliśmy Duomo dookoła. Pogoda piękna, gołębi i nagich pań pod dostatkiem.
Panom światło wyraźnie przeszkadzało.
Na dachu było ślisko, kręto, tłoczno i lękowo. Bawiliśmy się w rozróżnianie łęków i przypór. Dół katedry jest zdecydowanie barokowy, zaś góra udaje gotyk.
Widok wspaniały, choć panorama miasta dość monotonna - jak to Janisław stwierdził jest zbyt płasko i Alp nie widać. Za to poraziła mnie ilość prywatnych ogrodów na dachach.
sobota, 22 listopada 2008
Turyzm - Mediolan i zakupoholizm
Nadszedł czas na relację z Mediolanu. Na kursie włoskiego dowiedziałam się, że mieszkają tam wszystkie włoskie modelki. Na ulicach nie było tego widać, więc może reszta kraju nie jest taka uboga w piękne kobiety. Śródmieście jest rozległe, ale bardzo przyjemne jeśli chodzi o piesze spacery. Jakby nie było jest listopad, a tam pełno drzewek pomarańczowych, zielonych krzewów i kwiatów - ogrody rozlewają się po dachach albo zstępują na ulice. Ścisłe centrum to często zamknięte osiedla (a raczej kamienice) z wewnętrznym ogrodem, fontanną i kamiennymi ławeczkami. Powietrze przyjemnie pachnie, wcale nie wielkomiejsko, tylko kwiatowo. Między kilkoma szerszymi plączą się malutkie uliczki, pełne sklepików, galerii, kawiarenek i osterii. Bywają jednak zwodnicze, jak ta na pierwszym zdjęciu. Zobaczyliśmy ją rano po drodze do La Scali i postanowiliśmy do niej wrócić na zaciszne espresso popołudniu. Idylla trwała przez jakieś 200 m - potem okazało się, że to Via Montenapoleone (część tzn. Fashion Quadrilatero), przy której mieszczą się sklepy najdroższych odzieżowych marek świata.
Jedną z niewielu ciekawych wystaw była ta z jajkami Faberge - maleńkie cuda, nie mogłam się napatrzeć.
Quadrilatero to także Via della Spiga, Via Sant'Andrea, Via Manzoni, Via Borgospesso oraz Via Santo Spirito - uważane za najelegantsze w mieście, choć to ciche deptaki, raczej omijane przez turystów (nie licząc fashionistas). Natomiast monumentem zakupoholizmu jest Galleria Vittorio Emanuele II. Powstała z połączenia kilku kamienic ogromnym szklanym dachem, oczywiście ku chwale jedynego słusznego władcy. Poniżej możecie podziwiać posadzkę ułożoną w symbole regionu (to już Lombardia) oraz niesamowite oświetlenie w nocy. Miłym zaskoczeniem było to, że wieczorem na środku galerii grali muzycy klasyczni. Niemiłym zaś, że tuż obok ma swą siedzibę McDonald's.
Jak widać, większość wystaw ma "koncept". W tym sezonie królują fiolet i oberżyna.
piątek, 21 listopada 2008
Chińczycy
Okazuje się, że mam kolejne laboratoria wespół z moimi Chińczykami. Poznali moją biegłość w posługiwaniu się linuksem, więc zaprosili mnie szybko do siebie. Nie dostałem konsoli i z początku spodziewałem się, że zmarnuję dwie godziny patrząc na cudze zmagania z nieznanym. Sam zrobiłbym wyznaczone zadania w 15 minut i pojechał do domu. Okazało się jednak, że dzięki temu miałem okazję pobyć chwilę z nimi i pozachwycać się tym, jak różne są nasze kultury.
Z linuksem jest tak, że poznać go można jedynie przez prywatną przygodę. Najłatwiej mają użytkowicy z niespokojną duszą, próbujący wszelkich sposobów i kombinacji klawiszy. Tendencja do szybkiego zniechęcania się również jest na miejscu - można odkryć tak przydatne narzędzia jak man, apropos albo google. Moi nowi znajomi działają jednak metodycznie, krok po kroku, jak w instrukcji. Nie pojawiają się żadne nadmiarowe polecenia. Ich działania są również jednorodne w grupie. Gdy jeden kolega wydrukował instrukcję, troje z niej korzystało, a najbystrzejsza z grupy czekała, aż ją reszta dogoni, wskazując odpowiednie pole na ekranie. Dla mnie temat zajęć był dość jasny (mój kochany AGH dał mi dużo wiedzy na zapas) ale nie wymądrzałem się. Jak już uporali się sami z wyznaczonym zadaniem, wytłumaczyłem im, jaki był tego sens. Tyle mojego nauczycielowania.
Praktycznie rzecz biorąc znajomość ze mną wychodzi grupie moich chińskich kolegów na dobre. Jednocześnie okazują mi mnóstwo sympatii i zainteresowania. Na pierwszych zajęciach jeden z nich, Can, szczerze wyznał, że bardzo szanuje Chopina i Jana Pawła II. Nauczył się też, jak mówić "dziękuję". Słyszałem to później co minutę - rozbawiło to tak mnie, jak i jego współziomków. Dzisiaj rozmawialiśmy o językach. Pokazałem im polskie znaki diakrytyczne. Koleżanka Yue zapytała, czy każdy znaczek można pisać z kreską powyżej i jaki mamy układ klawiatury. Oni zaś odwzajemnili się demonstracją wstukiwania chińskich obrazków. "Obrazkami" chyba ich uraziłem - sami mówią na nie characters. Powiedziałem później, że są piękne. Byli wtedy zadowoleni.
Co chwilę muszę uważać, żeby ich nie urazić przez lekkomyślność, jak wtedy, gdy błądząc od Chopina zapytałem o Krzysztofa Pendereckiego. Już miałem mówić o "Trenie Ofiarom Hiroszimy", ale ugryzłem się w język. Przecież we wtorek Can mówił o oddawaniu czci w jego rodzinnej miejscowości ofiarom pomordowanym przez Japończyków. Niestety, nie odrobiłem zadania domowego i nie doczytałem. On zaś tak - sprawdził Kraków na chińskiej wikipedii. Na pytanie, jaki jest najpopularniejszy język obcy uczony w Polsce powiedziałem, jak to było z rosyjskim, niemieckim i angielskim. Ale jak powiedzieć o obaleniu komunizmu? Jakoś wybrnąłem: When Poland was still People's Republic od Poland...
Zapomniałbym o najważniejszym, gdyby nie Jul. Ostatnio dużą popularność w Chinach zdobyła polska kompozytorka, Tekla Bądarzewska-Baranowska. "Kto zacz!" pytam. Wikipedia daje odpowiedź. Przetłumaczyłem na angielski nazwę piosenki - znów konsternacja. Sami próbowali z Prayer of a young lady. Zastanawiam się, jak im wytłumaczyć, dlaczego słyszę o niej pierwszy raz. W końcu tworzyła pomiędzy powstaniem listopadowym a styczniowym, choć może tytułowa dziewica nie jest alegorycznym przedstawieniem Ojczyzny...
środa, 19 listopada 2008
Turyzm - Muzeum Egipskie cd.
7. Ogromne wrażenie na zwiedzających robią 2 sale zawierające kamienne posągi, sfinksy, sarkofagi, stoły ofiarne i elementy architektoniczne. Nie chodzi tu bynajmniej o rozmiary czy artyzm w wykonaniu ww., lecz o organizację przestrzeni. Sale są ciemne, wszystkie ściany są lustrami, a przedmioty zostały mocno podświetlone (ciekawostka: oświetlenie zaprojektował Dante Ferretti, scenarzysta Aviatora). Efekt końcowy - ogromna, mroczna świątynia, po której krążą duchy faraonów ;)
8. No i kto wynalazł japonki?
9. Trudno stwierdzić, ile zdań się tu zmieściło. Kurs czytania hieroglifów jest na unito w semestrze letnim.
10. Pani jest w muzeum bardzo eksploatowana - można z nią kupić koszulki, ołówki, magnesy na lodówkę, kalendarze i pucle (szkoda, że nie trójwymiarowe). Jako celebrytka dostała nawet opis po angielsku (na zdjęciu).
11. Wspaniała toaletka, którą wydobyto w całości z grobowca (była taka sala udająca wnętrze piramidy). We flakonikach były wonne olejki, pomady oraz kohl albo kajal ("czarna kredka", mieszanina sadzy i olejków), którego używano ze względów estetycznych, jako ochronę oczu przed słońcem i jako ochronę dzieci przed "złym okiem".
12. Portrety trumienne (fajumskie?) z czasów panowania rzymskiego (I-IV w. n.e.). Były przeznaczone wyłącznie dla wyższych urzędników/duchownych/wojskowych i przytwierdzone bandażami do twarzy mumii. Jak widać, niezależnie od zamożności Egipcjanie umierali młodo. Aside: największa w Polsce kolekcja portretów trumiennych szlachty (38) jest w Międzyrzeczu (http://muzmcz.webd.pl/index.htm).
14. Z ulubionej sali Janisława - odważniki. Trafiliśmy też na podobną wystawę w Genui (Musei di Strada Nuova) - najbardziej zróżnicowane i wykwintne były oczywiście miarki na wina i oliwę :P
wtorek, 18 listopada 2008
Nowy semestr Jana
Święta we Włoszech zaczęły się szybko, bo już 2. listopada. Oto pierwszy mikołaj, jakiego zobaczyłem.
Wczoraj urządziłem sobie przejażdżkę rowerową. Pojechałem wzdłuż Padu na północ. Okazało się, że hałda koło znanego czytelnikom mostu wcale nie jest dowodem na krótkowzroczność Turynian, za to jest ukłonem w stronę natury. Za progiem wodnym Pad jest nieżeglowny, co sprawia, że powyżej mają się doskonale różne gatunki ptaków, np. kurki wodne. Gdy przechodzi się dzikim brzegiem, jakieś 2 km od częściej uczęszczanych tras widać, że mają dobre warunki.
Jeździłem w T-shircie, a był to 17 listopada. Niestety dzisiaj jak na złość pogoda się popsuła. Załatałem też w dętce dwie dziury, w tym jedną poważną. Równocześnie przednia dętka doczekała się piątej łatki.
Zaczął się dla mnie nowy semestr; poszedłem na dwa wykłady. Nie mam do kogo się odezwać, więc rysuję szlaczki w zeszycie. Chyba że jest to laboratorium systemów operacyjnych czasu rzeczywistego, na których produkuję się dwie godziny, tłumacząc dwóm Chińczykom z mojej grupy, jak poruszać się po linuksie i kompilować programy mając tylko edytor i toolchain gcc. Owszem, jest to przedmiot prowadzony na 2 roku studiów magisterskich Computer Engineering. (Tu pozdrowienia dla Mamy, bo połączyła nas gardłowa sprawa.) Culture clash jest nieunikniony, ale o tym później.
Tymczasem zapowiadam konkurs związany z poniższym zdjęciem. Zostało wykonane w windzie polito. Pytanie brzmi: "Jaka to gra komputerowa?"
poniedziałek, 17 listopada 2008
Turyzm - Muzeum Egipskie
Nadrabiamy zaległości. W Museo Egizio byliśmy jakieś 3 tygodnie temu, lecz sporo czasu zajęło nam przezwyciężenie znudzenia i niechęci. Budynek jest ogromny, ma 3 poziomy i jest przeładowany eksponatami. W dodatku opisy po angielsku są skąpe i z błędami typu pleasant zamiast peasant (poczułam się jak w muzeum wileńskim ;) Opisy po włosku wnoszą niewiele więcej. O dziwo mogliśmy robić zdjęcia, choć bez flesza.
Muzeum utworzono w 1824 roku, gdy władze miejskie zakupiły kolekcję Bernardino Drovettiego, który plądrował wraz z Napoleonem (brzmi dumnie). Kolejni dyrektorzy jeździli do Kairu i uzupełniali zbiory, choć trzeba przyznać, że niektóre przedmioty zostały podarowane Włochom przez Egipt w zamian za pomoc gospodarczą i technologiczną (?). Piwnica i parter to kolekcja ułożona chronologicznie, piętro - tematycznie. Mimo, że wystawiono aż 6 500 przedmiotów, jakieś 26 500 czeka na 5 min sławy w magazynie... Zdjęć mumiom nie robiliśmy, bo miejsce zmarłych jest na cmentarzu. Poniżej skromny fragment kolekcji:
1. Egipskie małżeństwo (miniaturka syna między kolanami państwa została usunięta). Co ciekawe, typowe posążki rodzinne były malowane na jaskrawe kolory i przedstawiały małżonków siedzących obok potomstwa w pozie godnej faraona. Zastanawiają utrącone głowy. Ktoś tu kogoś nie lubił.
2. Jak powszechnie wiadomo, kobieta w ciąży zmienia się w potwora. Nam hipcia wydała się wyjątkowo urocza.
3. Najstarsza malowana tkanina świata zachowała się w kawałkach, które zajmują 2 duże tablice. Datuje się ją na okres między 3700 a 3200 p.n.e., a wydobyta została w Farinie w 1930 r. Przedstawia 2 statki: jeden z kompletem wioślarskiej załogi, a drugi tylko z wioślarzem i pasażerem. Nieco dalej mężczyzna zabija włócznią hipopotama, a kibicują mu ponętne tancerki. Motywy te były potem często powtarzane, jako że pocieszne bestyje były śmiertelnym zagrożeniem dla rybaków.
4. Papirus ciągnie się przez całą 40-50 metrową salę... i nie jest jedyny. Przedstawia sceny z życia codziennego, jak poławianie ryb, rolnictwo, hodowala zwierząt, zbieranie daniny.
6. Kanopy albo urny kanopskie przeznaczone na zmumifikowane wnętrzności, odpowiednio: Duamutef = Szakal (żołądek), Hapi = Pawian (płuca), Kebehsenuf = Sokół (jelita) i Imset = Człowiek (wątroba). Serce zostawało w ciele mumii, aby mogło zostać zważone na sądzie Ozyrysa. Zainteresowanych odsyłam do wikipedii.
Ciąg dalszy w kolejnym poście.poniedziałek, 10 listopada 2008
Turyzm - okolice Palazzo Reale
Zdjęcia z oprowadzania po Turynie. Dotarliśmy wreszcie do wnętrza Palazzo Reale, ale jak na złość zabronili nam fotografować. Piazza Castello zawalona była mundurowymi wszelkiej maści z powodu defilady i pokazu sprzętu wojskowego, więc do środka się prawie przedzieraliśmy. Tam niespodzianka: studenci unito wchodzą za darmo, politechnika płaci :P Czekaliśmy trochę w kolejce, więc nasz szanowny gość zabrał nas na ekspresowe espresso do królewskiej kawiarenki. Bileteria przewodnikowo skromna, za to z dużą szafą pełną miśnieńskiej porcelany w stylu ornitologicznym (rozpoznałam sikorki i skowronki, wróbli nie było).
Dziedziniec wygląda bardzo skromnie i jest nieco zaniedbany. Na obowiązkową turę z przewodnikiem musieliśmy czekać jakieś 2 h, ale było warto. Klatka schodowa przypomina tę w Pemberley ("Pride and Prejudice" 2005) - ornamenty są wysmakowane, a kolory żywe (renowacja czyni cuda). Motywy mitologiczne, historia don Kichota, żywoty świętych. Potem jest tylko lepiej. Meble w większości oryginalne, XVI-XIX wiek, wspaniałe geometryczne posadzki, widok na królewski ogród, który obecnie jest częściowo zamknięty dla zwiedzających. Reszta to typowy włoski kiczyk w najróżniejszych stylizacjach i z przeróżnych epok - od ociekającego złotem baroku do ociekającego złotem art deco (nie sądziłam, że to możliwe ;). Zgodziliśmy się, że tylko jeden pokój (z 30) urządzony był gustownie, ale pewnie się czepiamy. Jedna z komnat przeznaczona była na spotkania księżnej z literatami, profesorami uniwersytetu i innymi inteligentami, których zabawiała grą na pianinie oraz konwersacją na nowatorsko owalnej kanapie. Całość wystroju w kwiaty koloru indygo - musiały działać stymulująco..
Następnie przeszliśmy do otwartej części Giardini Reali, gdzie czekał na nas kot w pustym basenie. Rasa arystokratyczna - nie chciał wylizywać pyszczka publicznie, więc schował się za rogiem. Nie nalegaliśmy.
Były też inne koty, ponieważ jakiś dobry człowiek poustawiał dla nich budki w krzakach i je dokarmia. Pogoda jak na listopad wyborna, stale w okolicach 15-20 stopni. Wiele osób opala się na parkowych ławeczkach, więc i my postanowiliśmy przycupnąć. Zdjęcie Grzesiowe (na tych, które robimy sobie sami, nie wyglądamy tak dobrze).
Zahaczyliśmy też o kościół Gran Madre di Dio, który znajduje się za mostem przy Piazza Vittorio Veneto. Wnętrze neoklasycystyczne, świątynia wygląda godnie, ale przez długi czas cieszyła się złą sławą. W okolicznych kanałach zbierali się sekciarze, którzy jakoby negatywnie wpłynęli na świętość tego miejsca. Drzwi były niestety zamknięte, ale za to odbyła się sesja zdjęciowa na schodach. Poniżej również widok na most w stronę Piazza Veneto. Usłyszałam ostatnio na zajęciach, iż zbudował go Napoleon w czasie podboju Piemontu, wmurowując w niego przy okazji swoją monetę (?). Gdy region został odbity, Vittorio Emmanuele poczuł się tym faktem osobiście urażony i był o krok od zburzenia mostu. Na szczęście względy finansowe zwyciężyły.
Turyn nocą
Już jakiś czas temu wybraliśmy się na szczyt Mole przy okazji zwiedzania muzeum kina (pojawi się na ten temat osobny post), a czekanie w kolejce zabrało nam tyle czasu, że zrobiło się ciemno.
Widok na Piazza Vittorio Veneto, z tyłu kościół na Monte dei Cappuccini. Kościół Gran Madre di Dio (więcej o nim w kolejnym poście). Superga z oddali.Główny budynek wydziały humanistycznego vel sen pijanego dróżnika (lewy dół). Nasza kamienica (trójkąt nad uni). Budynek biblioteki filologicznej i lektoratów, w tym zajęć z języka polskiego (prawy środek, tuż nad parkingiem).
Po sobotnim spacerze z dworca Porta Nuova, skąd odbieraliśmy naszych drogich gości, mogę dołączyć zdjęcia świątecznych dekoracji na Piazza C. Felice. Jak chłopcy słusznie zauważyli, szyldy i dekoracje są tu ładne, bo prawdziwie neonowe. Wielkie kule stale zmieniają kolory przechodząc łagodnie między odcieniami. Bliźniacze kościoły to nie jest rzadkość we Włoszech, tu jednak wyglądały wyjątkowo nastrojowo.
A na zakończenie obrazek z Via Artisti (nasza stała trasa zakupowa). Na cóż jeden sierściuch, skoro można ich mieć dziesiątki?