wtorek, 6 stycznia 2009

Turyzm - Bardonecchia

"Wybieramy się do Bardonecchi w niedzielę?" zapytał mnie Bekir, melancholijny Turek z Domusa. Mi w to graj: góry, śnieg. Zawsze miałem w sobie coś z Bieszczadersa. A tutaj pod nosem taka zbieżność nazw. Turystyczna mieścina na literę Be nie mogła ujść mojej uwadze.

Tak naprawdę to nazwa wywodzi się od Longobardów, tak jak wiele innych w Lombardii.

Kaplica longobardzka w kościele San'Ambrogio w Mediolanie

Podróż zaczęła się niezbyt fortunnie, bo z pięćdziesięciominutowym opóźnieniem, na szczęście w doborowym towarzystwie. Z Turynu nitka kolejowa biegnie prosto w góry - tam znajdziemy Tunel Frejus łączący Włochy z Francją, oraz miejscowości goszczące zimową olimpiadę. W samej Bardonecchi odbywały się popisy snowboardzistów.

Miasteczko jest wielkości Zagórza. Ludność żyje z turystyki, co widać na każdym kroku. Turystów nie brakuje w każdym sezonie. Dokoła są tylko lód i skały, co doskonale zaspokaja luftlust. Mroźne powietrze wyczyściło nam płuca i napełniło pragnieniem przeżycia przygody.

Po tradycyjnej kawie z wizerunkiem szarotki alpejskiej wykapanej na pianie z cappuchino ruszyliśmy na zwiedzanie. Samo miasteczko obeszliśmy w chwilkę, bo są tam tylko dwa zabytki - wieża obronna na północy oraz kościół.

Nienasyceni wrażeń i wysokogórskich widoków udaliśmy się do Campo Smith. Jest to potężny (w porównaniu ze znanymi mi) wyciąg narciarski. Dookoła kłębiły się setki narciarzy i snowboardzistów. My, zmyleni opowieścią pani w informacji turystycznej, radośnie skorzystaliśmy z wyciągu, bez parapetu, boazerii, ani chociażby badmintonów.

Przerażająco szybki wyciąg krzesełkowy zabrał nas na polanę Pian di Sole w połowie góry o nazwie Colomon. Tam zatęskniłem za nartami najmocniej, widząc tłumy rozradowanych włoskich pasjonatów.

Młode kości pognały nas na jedyną atrakcję w okolicy, do której niepotrzebny był drogi sprzęt. Na południe od Bardonecchi, a na południowy-wschód od Pian di Sole,wznosi się masyw, którego szczyt jest uwieńczony budowlą obronną z XIX zwaną Forte di Bramafan. Trudność oceniłbym na beskidzką. Szlak był nieprzechodzony, więc śnieg zamroził nam nogawki. Za to mieliśmy na wyłączność wspaniałą dziką dolinkę.

Był to jedyny dzień w grudniu, w którym muzeum w forcie miało otworzyć swoje podwoje zwiedzającym. Niestety pocałowaliśmy klamkę.

Jednocześnie przepraszamy za opóźnienia w pisaniu. Sesja nas dopadła. Mamy sporo historii do opowiedzenia i zdjęć do pokazania, zatem czekajcie na świeże notki.

1 komentarz:

GregorioW pisze...

Ciao Giu&Gio!

Proszę, proszę, wrażenia i widoki pierwsza klasa :) Siedzę tak i siedzę w tym Wrocławiu, a tu się by trzeba było gdzieś ruszyć. Już, już miałem, to się rozchorowałem, beznadzieja.

Dobrze chociaż, że mróz i szadź przed trzema tygodniami dostarczyły nam trochę wrażeń estetycznych ;)

Finite gli esami e tornate presto ;)

Baci ed abbracci!

--
GregorioW